sobota, 28 lipca 2012

Praga, Praga...

Witajcie.
W końcu seria artykułów o frakcjach została zakończona.
Dziś mam dla was obiecaną relację z Pragi.
Nie będzie ona rozpisana co do rundy - nie jest to forma, która mi odpowiada.
Ktoś mi obiecał na turnieju, że takową mi napisze i wyśle, ale czy to była tylko obietnica i kto to był (chyba Hyundai ;P), to nie wiadomo.

Do Pragi wyjechaliśmy w nocy ze środy na czwartek. Część z nas po to, aby pozwiedzać sobie trochę (w końcu nie samym turniejem człowiek żyje, a jak już tam jedziemy, to czemu nie?), reszta (Theo, Ismar, Mirai) miała w ten dzień spotkanie sędziowskie.
Na miejscu byliśmy o 6 rano. Pierwszy kontakt z lokalną rzeczywistością - kas z biletami do metra brak, a automaty akceptują tylko monety. Bardzo śmieszne, zwłaszcza że my mieliśmy tylko i wyłącznie banknoty 500+ koron. W końcu jednak znaleźliśmy jakąś cukiernię przy stacji i kupiliśmy sobie po bułeczce i nieuprzejmym spojrzeniu sprzedawczyni. Niestety musi nam wybaczyć, nie było gdzie indziej rozmienić takiej sumy o tej porze.
Potem znalezienie hoteliku, zdanie bagażu, drobne zakupy, mniej drobne śniadanie - ot norma. No i zwiedzanie.
Praga jest stara i naprawdę ładna. Ma bardzo fajny klimat. Wprawdzie jeden dzień to może być co najwyżej namiastka zwiedzania, wystarczyło to jednak, by poczuć atmosferę tego miasta. I powiem szczerze, trochę mi szkoda, że nie będę w stanie zwiedzić tego miasta dokładniej - a przynajmniej nie w najbliższym czasie.
Wieczorem wróciliśmy do hotelu - okazało się, że nie byliśmy jedynymi Polakami, którzy tam wylądowali. Wykorzystaliśmy to nieplanowane spotkanie by dodatkowo potestować. Miałem wtedy możliwość po raz pierwszy zagrać talią, którą wyruszyłem na EUCC. Tak, wiem jak to brzmi. Jednak nawał obowiązków sprawił, że wyruszyłem na EUCC absolutnie nieprzygotowany. W związku z tym wybór talii był dość oczywisty - Jaral. Aggro hunter jest zawsze dobry. Wprawdzie było trochę kombinowania z tym czym zastąpić Edwiny (miałem tylko 1), no ale... W porównaniu z tym, że nie wiedziałem jak grać przeciwko komukolwiek poza prostym "Alleluja i do przodu", to były naprawdę błahe sprawy.
Potestowaliśmy odrobinę, po czym rozeszliśmy się do swoich pokoi. Głupio by było pójść na turniej niewyspanym.

Piątek przywitał nas nie najgorszą pogodą. Śniadanie w hotelu, po czym wyruszyliśmy podbijać Świat. Znaczy Europę. Już na samym początku było parę miłych niespodzianek. Nie tylko spotkałem wiele znajomych twarzy czy to w ekipie sędziowskiej, czy pośród graczy, ale także okazało się, że nasze continentalsy były największe. 417 graczy dało nam przyzwoitą przewagę nad Azją no i miażdżącą w porównaniu do Ameryki. Niech cierpią hamburgery - największy support, gorszy format (brak Tomba) i wielki obsys jeśli chodzi o frekwencję.
Jednak ponieważ planowano o wiele mniej osób, rejestracja trwała długo no i nastąpiło rytualne opóźnienie. EUCC zaczęło się dwie godziny później niż planowano. Ale nastroje były bardzo dobre.
A potem się zaczęło. Rozpocząłem wtopą - warlock wytechowany przeciw hunterom był dla mnie nie do pobicia (chyba, że miałbym 4 barrage ;p). Potem było jednak lepiej. Przetoczyłem się po paru graczach aż do osiągnięcia wyniku 5-1. Po czym nastąpiło załamanie. Gdy doszedłem do 5-3 lekko się podłamałem, ponieważ 6-4 nie dawało pewnego awansu do dnia drugiego, nie mówiąc już o dniu trzecim. Mój brak wiedzy jak grać stawał się coraz bardziej problematyczny.
Kolejny Warlock. I 4 Concussive Barrage na ręce. Nie wystawiałem absolutnie nic - poczuł się pewnie i został rozstrzelany w czwartej turze.
A potem kolejna niemiła wtopa no i siedziałem przez ponad pół godziny jak na szpilkach - tiery wystarczą? Czy DMF?
Niby obie opcje nie takie złe. Rok wcześniej, podczas EUCC w Rimini odpadłem po pierwszym dniu po czym zrobiłem 6-1 na DMFie i dostałem się do top8.
Szczęście jednak dopisało. Zająłem 85 pozycję, jako jeden z najlepszych 6-4 i dostałem się do topa. Wspaniale. Edwin no i gift card już były pewne. Można było patrzeć na kolejne dni z pewnym optymizmem. Poza mną dostało się jeszcze paru Polaków, ale niestety szanse większości z nas na wywalczenie top16 były niemalże zerowe (2 drafty musiały zostać pociśnięte 3-0).

Sobota była bardziej pochmurna. Jak się okazało, w międzyczasie nawet padało. My na szczęście nie opuszczaliśmy budynku przez ponad 10 godzin, więc jedyne co się liczyło, to że dotarliśmy i wróciliśmy susi.
No, ale zajmując się draftem - wylądowałem na 11 podzie. Galvano the Beast Lord bardzo dobitnie uświadomił mi co powinienem zbierać. Ogólnie były straszne problemy z krowami, więc miałem mocne early curve i wcisk. To pozwoliło mi wygrać 2 gry. Ostatnia była przeciw niesamowicie złożonej talii, więc nie było szans. Pierwszy draft pozwolił mi pożegnać się z top16, do drugiego podszedłem absolutnie na luzie. No i to mi pomogło, ponieważ miałem Tower of Radiance i absolutną lipę. Wtopiłem z Aleandrusem z miliardem krów, zniszczył mnie Kefear z Yertlem, Bestial Revivalem i Velenem. Zakończyłem drugiego drafta 1-2 i poleciałem daleeeeeko do tyłu.
I zakończyłem dzień kurczakiem w sosie słodko-ostrym serwowanym w pobliskiej restauracyjce. Bardzo dobrym zresztą. Końcem końców w Mistrzostwach Europy osiągnąłem 6-4 w constructed i 3-3 w drafcie. Zająłem 79 miejsce na 417 graczy. Jak na absolutny brak testów obu formatów uważam to za bardzo solidny wynik. Mogło być lepiej. Mogło być ciekawiej. Ja jednak jestem zadowolony.
Poza tym nie ma co się stresować przesadnie - to był mój ostatni turniej jako gracz. Przynajmniej w najbliższym czasie.

Mam nadzieję, że moja nietypowa relacja wam się podobała. Jeśli nie - takich klasycznych jest cała masa w pobliżu, może u mnie też się takowa pojawi ;)
Do zobaczenia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz